Nostalgicznie o Bydgoszczy - pisze Piotr Cyprys

Wspominam moją Bydgoszcz z minionych lat, dzielnice, w których niegdyś życie toczyło się zupełnie innym rytmem. Co tworzy klimat miasta, ten specyficzny ambient trudny do uchwycenia nawet przez poetów? Ludzie, miejsca, pozostawiony ślad wielu pokoleń, dla których miasto było ich domem. Co powoduje, że utożsamiamy się z Bydgoszczą, że czujemy się u siebie? 

Piotr Cyprys*


Początek wędrówki zaczyna się w samym śródmieściu, w jednej z kamienic z początku XX wieku. Kamienica z mieszkaniami, w których sufit sięgał nieba, z zieloną enklawą na zapleczu, przydomowym ogródkiem dającym schronienie przed miejskim gwarem.

Opowieść zacznę od lat 70 ubiegłego wieku.

Mieszkając blisko Al. 1-go Maja, a teraz ulicy Gdańskiej mogłem być blisko samego serca miasta. A właściwie tam, gdzie to serce wówczas biło, czyli na rogu 1-go Maja i Dworcowej, gdzie łączyły się dwie główne handlowe arterie miasta. Przepełnione tramwaje z jeżdżącymi na podestach pasażerami, pełne pasażerów autobusy z miejscem dla konduktora przy tylnym wejściu. Przepełnione restauracje i jadłodajnie ze słynnymi obiadami abonamentowymi, czyli posiłkiem dla tych lepszych i gorszych, wykupionym w postaci kartki z odrywanymi numerkami na kolejne dni miesiąca. W tym tłoku spiesznych przechodniów czuło się oddech miasta, które tętniło życiem jak podrażnione kijem wielkie mrowisko.

źródło


W wielkim zbiorowisku ludzkich pragnień i potrzeb były też miejsca spokojne - takim była enklawa zbudowana jako miasto ogród – Sielanka. Wówczas nie miałem pojęcia o jej architektonicznych założeniach, przechodząc uliczkami ze staranną willową zabudową, czuło się panujący tu spokój, harmonię i nostalgię za minionym czasem. Aleje Mickiewicza czy Ossolińskich będące na obrzeżach tej enklawy stanowiły jej naturalne domknięcie i ukazywały kunszt urbanistyczny projektanta z przełomu wieków, urbanisty Hermanna Josepha Stubbena.

Mieszkając też przez pewien okres na pograniczu Bielawek i Śródmieścia mogłem odczuć już nie tak gwałtowne tętno miasta, ale jego rozległe zaplecze stanowiące kwintesencję tego, co nazywamy miastem. Zamknięte wysokimi kamienicami pierzeje ulic ze znajdującymi się pośród nich zabudowanymi ogródkami, budkami i gołębnikami, z labiryntem przejść znanymi tylko mieszkańcom. To była rzeczywista tkanka miasta.

Ta indywidualność miejskiej zabudowy dawała mieszkańcom poczucie tożsamości z miejscem, ich miejscem życia. Później mieszkając już na budowanych w latach 60- tych i 70- tych osiedlach, widziałem jak trudno było urbanistom stworzyć poczucie takiej więzi. A może takiej więzi nie miało być, przecież mieliśmy być społeczeństwem kosmopolitycznym. Osiedlano tam w dużej mierze osoby wyrwane z różnych środowisk, które już nie miały szansy na zbudowanie więzi z nowym otoczeniem. Stawały się tym samym „miejskimi bezpaństwowcami”. I dopiero kolejne pokolenia mogły taką silną więź wytworzyć, gdyby bardziej zadbano o indywidualność ich otoczenia. Fabryki domów nastawione na szybkie wznoszenie budynków nie dawały szansy na dużą oryginalność, a tzw. wielka płyta, czyli gotowy betonowy prefabrykat z oknem, zabijały innowacyjność zabudowy.


źródło


Przykładem z lat 70 - tych jest osiedle Wyżyny, podzielone na wyraźnie odbiegające od siebie sektory od B1 do B6.
B1, B2 (ul. Ogrody) to najstarsza zabudowa w postaci uporządkowanych pod sznurek budynków, można się zgubić, ale zachowano równość w… dostępie do światła.
B3 (ul. Modrakowa) późniejszy sektor też nie złamał tej zasady, dopiero B4 to już wielka innowacyjność, bo budynki rozrzucono w wachlarz, tym samym osiedle nabrało cech indywidualnych.

Najśmielszym podejściem są sektory B5 i B6 (os. Glinki), które złamały wiele wcześniejszych zasad. Budynki nie są takie same i nie zachowują linii.  Tym samym stały się dla mieszkańców bardziej indywidualne.

Wracając do śródmiejskiej zabudowy, przy jej dużej zwartości, można w niej znaleźć wiele starannie dobranych elementów przełamujących monotonię. Takimi przykładami są dwa oświatowe budynki przy ulicy Staszica i Kopernika, wybijające się swoją kubaturą i architekturą.

Mieszkając na Bielawkach byłem też świadkiem odbudowy, czy też kończenia rozpoczętej w latach 20-tych XX wieku budowy jednego z największych kościołów w Polsce – wotum dziękczynnego za powrót Pomorza do Macierzy – Bazyliki św. Wincentego a Paulo. Pamiętam czarną od środka kopułę, która dopiero w tamtych latach zaczęła zyskiwać kwiatowe zdobienia kasetonów projektu prof. Wiktora Zina, autora obecnego wystroju. Wnętrze Bazyliki zaczęło zyskiwać blask, później również zewnętrza elewacja dopełniła całości.  Ten olbrzymi trud podjęty wiele lat temu, a wstrzymany przez II wojnę światową, a także zniszczenia spowodowane przez okupantów został ukoronowany obecnym wyglądem.  Warto przypomnieć, że nasza Bazylika jest wzorowana na rzymskim Panteonie, czyli okrągłej świątyni wzniesionej na cześć wszystkich bogów w II wieku. Jej ogrom niewidoczny z zewnątrz uzmysławia wysokość umieszczonego na latarni krzyża – 7m, a kula pod nim ma średnicę 2 metrów. Bazylika może pomieścić 12 tys. wiernych.


Jakże charakterystyczne są nasze kamienie milowe świadczące o bogatej historii miasta trwale wpisanej w dzieje Polski.

*

  
            
      
         
           
 
               
 
    
Nostalgicznie o Bydgoszczy - pisze Piotr Cyprys Nostalgicznie o Bydgoszczy - pisze Piotr Cyprys Reviewed by KochamBydgoszcz on 07 sierpnia Rating: 5
Obsługiwane przez usługę Blogger.